wtorek, 13 marca 2012

Rolling Stoned



Stoned (2005)
 dir. Stephen Wooley

Obraz Stephena Woolleya opowiada o ostatnich trzech miesiącach z życia Briana Jonesa, gitarzysty i założyciela The Rolling Stones, który 3 lipca 1969 roku został znaleziony martwy w basenie na terenie swej posiadłości. Film skupia się na relacjach pomiędzy Jonesem a zatrudnionym przez niego budowlańcem Frankiem Thorogoodem i stawia tezę, jakoby to właśnie ten robotnik był sprawcą zagadkowej śmierci muzyka, oficjalnie uznanej za nieszczęśliwy wypadek. Twórcy opierali się na przedśmiertnym wyznaniu samego Thorogooda, jak też kilku książkach dotykających tego tematu, m.in. "Paint It Black" Geoffreya Giuliano i "The Murder Of Brian Jones" Anny Wolin.


Opowieść rozpoczyna się od sceny ukazującej utopionego Jonesa (Leo Gregory), po czym akcja cofa się trzy miesiące wstecz, aby ukazać wydarzenia, które doprowadziły do tej tragedii. Do posiadłości upadłego i odizolowanego od świata rockmana przybywa budowlaniec Frank (Paddy Considine), aby wyremontować jego rezydencję. Z czasem Brian zaprzyjaźnia się ze swym pracownikiem i w pewien sposób przywiązuje do niego. Ich relacja jest jednak dosyć specyficzna, ledwo wyczuwalnie podszyta swego rodzaju perwersją - Jones lubi upokarzać prostego robotnika, zaś ten uważa swego pracodawcę za "ciotę". Pomimo tego związek pomiędzy nimi zacieśnia się - Frank w pewien sposób stara się roztoczyć opiekę nad muzykiem, a ten odkrywa przed nim nieznany mu dotąd, dekadencki świat używek i rozpustnych uciech?

To, czego mi najbardziej zabrakło w "Stoned", to głębsze ukazanie relacji pomiędzy Jonesem a poszczególnymi członkami jego zespołu - widz nie dowiaduje się na ten temat praktycznie niczego. Jest tu sporo retrospekcji, w których ukazano początki Stonesów, burzliwą przeszłość bohatera czy jego związek z Anitą Pallenberg, ale to wydaje się niewystarczające. Nawet przyjaźń z Keithem Richardsem i późniejsze oziębienie stosunków ze względu na dziewczynę zostały jedynie lekko zarysowane. Poza tym jednak jest to bardzo przyzwoita robota, stąd też dziwią mnie liczne krytyczne opinie w recenzjach i choćby fakt, iż dystrybutor nie zdecydował się na wprowadzenie filmu do kin. Szkoda, albowiem moja opinia jest jak najbardziej przychylna - przedstawiona historia jest wciągająca, sprawnie i z polotem opowiedziana. Na plus należy zapisać zgrabnie wystylizowane zdjęcia, które cieszą oko, dobre aktorstwo większości odtwórców ról (przede wszystkim dwójki głównych antagonistów - Gregory'ego i Considine'a), a także muzykę. Pojawił się zarzut, że na ścieżce dźwiękowej zabrakło muzyki samych Stonesów i zapewne należy zapisać to na minus, ale spokojnie można też przymknąć oko na owy mankament, nie brak tu bowiem naprawdę dobrych rockowych kawałków z okresu (i nie tylko - w pewnym momencie pojawiają się nawet The White Stripes z coverem "Stop Breaking Down").

"Stoned" zapewne niektórzy mogliby uznać za hołdowanie teoriom spiskowym (w końcu do dziś śmierć Jonesa jest tajemnicą) albo też powiedzą: "co to za film o Stonesach, w którym brak ich muzyki?" Ja jestem jednak zdania, że obraz Woolleya jest w dużej mierze niedoceniony - to zapewne najciekawszy film biograficzno - muzyczny ostatnich kilku lat. Co prawda nie jest to dzieło na miarę choćby głośnego "The Doors" Olivera Stone'a, ale z pewnością jest to pozycja godna uwagi. Ja ze swej strony mogę jedynie powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany i gorąco polecam - zwłaszcza fanom najdłużej grającego zespołu rockowego na świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz