wtorek, 20 marca 2012

Prodotto d' Italia



 Quella villa accanto al cimitero (1981)
 dir. Lucio Fulci


Włoch Lucio Fulci często określany bywa mianem "ojca chrzestnego gore" i zapewne jest w tym wiele racji. Ten jakże płodny twórca do dziś posiada licznych miłośników swego kina, którzy cenią jego umiejętność kreowania sugestywnego klimatu i specyficzną atmosferę jego dzieł. "Dom przy cmentarzu" zaliczany jest przez fanów do jego największych osiągnięć i pochodzi z najlepszego okresu w jego twórczości.

Jest to historia doktora Normana Boyle'a, który wraz z żoną i synkiem wyjeżdża z Nowego Jorku do tytułowej posiadłości pod Bostonem, aby dokończyć badania swego kolegi po fachu, który w niewyjaśnionych okolicznościach popełnił samobójstwo. Szybko staje się jasne, że domostwo kryje jakąś mroczną tajemnicę, do której kluczem może być szczelnie zamknięta piwnica. Wkrótce dochodzi do dziwnych wydarzeń, a Norman postanawia odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się na terenie posiadłości. Tymczasem jego rodzina znajduje się w coraz większym niebezpieczeństwie.

Jeżeli mam być zupełnie szczery, to po tych wszystkich pochlebnych opiniach zawiodłem się na tym obrazie. Bynajmniej nie jest to film grozy na miarę choćby "Beyond" czy "Zombie 2". Co prawda tamte filmy również nie były wolne od mankamentów, ale udanie straszyły i charakteryzowały się właśnie tym specyficznym klimatem, który przyciąga do pozycji, które wyszły spod ręki Fulciego. Tutaj niestety nie znalazłem tego, za to reżyser serwuje widzom długie i nużące wprowadzenie, które drażni swym schematyzmem. Rozwiązanie zagadki zdecydowanie zbyt szybko staje się jasne, a tych kilka scen gore (zresztą mocno już postarzałych) bynajmniej sytuacji nie ratuje. Liczyłem na jakieś ciarki na plecach, a pojawiło się jedynie ziewanie. Do tego dochodzą raczej nie najwyższych lotów dialogi, kiepskie aktorstwo, luki w logice i kopiowanie pomysłów z innych obrazów (choćby motyw z przestrogami, które otrzymuje od swej "wyimaginowanej" koleżanki syn Boyle'ów jako żywo przywodzi na myśl jakże podobny chwyt z wcześniejszego o rok arcydzieła Kubricka "Lśnienie" i książki Kinga pod tym samym tytułem). Wszystko to razem sprawia, że czuję się głęboko nieusatysfakcjonowany tym seansem. Na szczęście film od kompletnej porażki ratuje dobrze rozegrana, emocjonująca końcówka, która dowodzi mimo wszystko reżyserskich umiejętności twórcy "Cat In The Brain" w kwestii budowania napięcia i wbijania widza w fotel. Dla tych ostatnich kilkunastu minut warto sięgnąć po tą pozycję - oczywiście, jeśli lubi się tego typu kino.

"Dom przy cmentarzu" jak już wspomniałem, okazał się dla mnie zawodem - zdecydowanie liczyłem na więcej, również w od strony elementów gore. Pomimo tego nie chcę być zbyt surowy w ocenie, mając na względzie wiek tego dzieła i wspomniany finał, który dostarcza nieco rozrywki dla fanów grozy. Ci, którzy preferują nowsze horrory i nie przepadają za dłużyznami, śmiało mogą sobie odpuścić oglądanie. Reszta niech sama oceni. A dla miłośników Fulciego to i tak pozycja obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz