niedziela, 4 marca 2012

The Evil That Men Do



Philosophy of a Knife (2008)
dir. Andrey Iskanov

Działająca w czasie II wojny japońsko-chińskiej i II wojny światowej pod dowództwem generała Shirō Ishii jednostka 731 dopuściła się niesłychanych zbrodni pod przykrywką badań nad bronią biologiczną i chemiczną. Jej budzące grozę dokonania zostały przedstawione w drastycznym obrazie chińskiego reżysera Tun Fei Mou "Hei tai yang 731" oraz jego równie niesławnej kontynuacji "Laboratorium Diabła". Temat najwyraźniej w mniemaniu filmowców nie został wyczerpany, skoro w 2008 roku postanowił sięgnąć po niego Andrey Iskanov, twórca ciepło przyjętych przez horrorową publikę filmów "Gvozdi" i "Wizje cierpienia".

W "Philosophy of a knife" rosyjski reżyser postanowił opowiedzieć o jednostce 731 w formie dokumentu, mieszającego "gadające głowy" z licznymi sekwencjami fabularnymi, ukazującymi pracę oddziału. W tym miejscu mała poprawka - nie "gadające głowy", a jedną (słownie: jedną) "gadającą głowę", którą jest Anatoly Protasov, lekarz i uczestniczący w procesach w Khabarovsku tłumacz. Fakt, że twórcom tej pozycji nie udało się pozyskać wielu rozmówców, wydaje mi się wielce znaczący, dużo bowiem mówi o całym przedsięwzięciu.

Ale po kolei: po obraz Iskanova sięgnąłem zachęcony licznymi opiniami. że to dzieło wyjątkowo brutalne i nieprzyjemne w odbiorze. Z jednym muszę się zgodzić: "Philosophy of a knife" przyjemne w odbiorze nie jest. Nie dlatego jednak, że jest do tego stopnia szokujące, aby seans stał się męką. Nie dlatego też, że zburzyło mój ciężko zapracowany w ciągu dnia spokój ducha. Ów film męczy, bo - pozwolę sobie być dosadnym - ciągnie się jak flaki z olejem. Nieco ponad cztery godziny seansu to droga przez mękę. Na ekranie toczy się spektakl bezlitosnej nudy, którą ktoś dla żartu postanowił określić mianem "dokumentu". Informacji, które chcieliby nam wyjawić twórcy, jest tu tyle co kot napłakał. Jedynie na wstępie serwuje się widzowi garść suchych faktów przeczytanych przez narratora z podręcznika do historii. Później następuje ciąg nieudolnie wyreżyserowanych scenek, które mają być czymś na kształt "rekonstrukcji" eksperymentów dokonywanych przez generała Ishii i jego podwładnych. Oglądamy więc dorodne niewiasty z Rossiji, którym ciężkie warunki więzienne nie przeszkadzają bynajmniej w malowaniu rzęs i starannym strzyżeniu owłosienia w okolicach intymnych. Nic dziwnego, że podkochują się w nich japońscy strażnicy. Takie to zadbane to słowiańskie plemię...

Inwencja w mnożeniu karygodnych bzdur w pewnym momencie się najwyraźniej twórcom skończyła, bo na pół godziny przed końcem rzecz zamienia się w jeden długi monolog Protasova opisującego swoje wspomnienia z okresu po wojnie (wspomniane procesy). Zwieńczeniem jest budząca zażenowanie pogadanka w wydaniu narratora (gdzie się pan podziewał panie narratorze?) o pamięci, jaką ludzkość winna jest ofiarom wojny po obu stronach barykady. Gdyby nie me serce z kamienia, to bym się wzruszył do łez...

Jak już wspomniałem, trzonem historii (?) są przeciągnięte ponad miarę sekwencje tortur i krwawych badań, jakim Japończycy poddawali swych więźniów (w większości, chińskiego pochodzenia, ale twórcy upomnieli się także o rosyjskich męczenników). Wlokące się w ślimaczym tempie, chaotycznie zmontowane, amatorsko zagrane wizualizacje są tu celem samym w sobie. Miejscami można wręcz odnieść wrażenie, że cała ta szopka z kręceniem "dokumentu" to zwyczajna podpucha służąca reżyserowi za wymówkę dla jego psychodelicznych, przepełnionych mięchem i wydzielinami ciała wizji. Żeby one jeszcze zrobione zostały na jakimś przyzwoitym poziomie, to może nie miałbym nic przeciwko. Niestety, efekty gore (których autorem jest sam reżyser) w "Philosophy of a knife" to gumowa tandeta. Ich chałupnicze wykonanie stara się tu zatuszować poprzez postawienie na czarno-biały obraz i rwany, "nowoczesny" montaż, o którym wspomniałem już kilka zdań temu. Ekstremalne to jest. Ekstremalnie niefajne.

Film Iskanova to czystej wody eksploatacja, której stara się dorobić artystyczną "gębę" i zasłonić przed ewentualnymi zarzutami o epatowanie tanią makabrą poprzez powagę tematu, jaki się tu porusza. Mimo tego "Philosophy" na kilometr śmierdzi niskobudżetową popeliną. Nadanie przedsięwzięciu monstrualnych rozmiarów tylko pogarsza sprawę. Z całości wykorzystanego materiału spokojnie można by wykroić rzecz o połowę krótszą, a i tak byłoby to zapewne za dużo. Jeśli bowiem szukacie rzetelnej lekcji historii popartej badaniami i dokumentami, to sięgając po ten tytuł, popełniacie ogromny błąd. Lepiej już poszukać literatury na ten temat albo powtórzyć sobie "Man behind the sun". Zło czai się, jak widać, nie tylko w nieludzkim traktowaniu drugiego człowieka. Czasem większym złem są źle nakręcone filmy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz