Cannibal Holocaust (1980)
dir. Ruggero Deodato
"Cannibal Holocaust" w reżyserii Ruggero Deodato
to jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów w historii. Do dziś
zakazany w wielu krajach, wciąż wzbudza oburzenie faktem, iż
przedstawione w nim zabójstwa zwierząt miały miejsce naprawdę. Z tego
tytułu reżyser po premierze został postawiony w stan oskarżenia.
Istniało również podejrzenie, jakoby na planie mieli ginąć ludzie,
jednak wątpliwości w tej kwestii udało się wkrótce rozwiać. Cały ten
szum dopomógł jedynie w zdobyciu przez dzieło Włocha ogromnej
popularności, przede wszystkim wśród miłośników kina gore, i zaowocował
wieloma podobnymi filmami.
Akcja rozgrywa się tu na dwóch płaszczyznach. Najpierw poznajemy profesora Harolda Monroe (Robert Kerman), który wyrusza w głąb amazońskiej dżungli tropem zaginionej ekspedycji filmowców badających zwyczaje tamtejszych plemion kanibali. Okazuje się, że jedyne, co pozostało po badaczach, to nakręcone przez nich taśmy. Monroe powraca do cywilizacji z odzyskanym materiałem. To, co on zawiera, stanowi kluczową i najbardziej szokującą część historii...
Oczywiście pozostaje jeszcze trudna do rozstrzygnięcia kwestia "czystości" intencji reżysera. Mówiąc prościej: na ile jest to tylko szukanie taniej sensacji w duchu, który od zarania przyświecał produkcjom spod znaku kina eksploatacji, a na ile pałęta się tu gdzieś prawdziwa zaduma nad naturą człowieka. No i gdzie ma miejsce granica swobody artystycznej twórcy oraz używanych przez niego środków? Z pewnością dla przeciętnego odbiorcy trudno zaakceptować przemoc wobec zwierząt utrwaloną na celuloidzie. Ale czy pomimo wszystko cel nie został osiągnięty?
"Cannibal Holocaust" przygniata swym ciężarem, nie przynosi niezdrowej podniety, a psuje dobre samopoczucie odbiorcy, co sprawia, że zagląda on w bardziej mroczne rejony ludzkiej egzystencji zdominowane przez arogancję, konsumpcjonizm, zaspokajanie egoistycznych przyjemności. To nie film do obejrzenia z dziewczyną, która "boi się horrorów". To kopniak wymierzony w nadżartą bezmyślnością facjatę zadowolonego z siebie współczesnego lekkoducha - everymana. Nie podoba się? I dobrze. Bo wcale nie ma się podobać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz