The Trip (1967)
dir. Roger Corman
Kto nigdy nie żył w latach 60-tych, ten nie będzie wiedział, o co tak
naprawdę w nich chodziło - takie twierdzenie może niektórym wydać się
przesadzone, ale nie ulega wątpliwości, że jest w nim wiele prawdy.
Trzeba by bowiem poczuć ów specyficzny klimat, ducha kontestacji, buntu i
nieskrępowanej wolności, jakie panowały w trakcie tej dekady, aby
przekonać się o jej niepowtarzalności i niezwykłym czarze. Z tamtych
czasów, niejako w roli nostalgicznego przypomnienia i dokumentu epoki
pozostała nam dzisiaj przede wszystkim muzyka i kino. W tamtych czasach
owe dwie dziedziny sztuki, czy też - jak kto woli - popkultury, były ze
sobą wyjątkowo silnie związane. I dzięki tego typu naturalnej symbiozie
pozostały nam w charakterze spuścizny takie dzieła jak niepokorny
manifest "Easy Rider" czy audiowizualne sprawozdanie z jednego z największych wydarzeń czasów dzieci - kwiatów, czyli filmu "Woodstock".
W tle gdzieś za tymi najgłośniejszymi pozycjami czają się często nieodkryte po dziś dzień perełki. Bo jak inaczej nazwać taki choćby "The Trip" Rogera Cormana, film przez lata dzielnie zwalczany przez cenzorów, którzy skutecznie bronili go przed byciem dostępnym dla szerszej publiki. Powody raczej nikogo nie powinny zdumiewać, tym bardziej że stają się one jasne już, gdy zastanowić się nad sensem samego tytułu tej pozycji. Trip to w języku angielskim, oprócz znaczenia podstawowego rzecz jasna, również określenie na narkotykową "podróż" pod wpływem substancji halucynogennych. Takich choćby jak LSD, bo to ów narkotyk jest właśnie przedmiotem celebracji autorów omawianego obrazu.
Na początku tej filmowej "podróży" poznajemy reżysera reklam nazwiskiem Paul Groves (Peter Fonda), który jest właśnie w trakcie rozwodu ze swą żoną. Za namową przyjaciela, który chce pomóc mu w oderwaniu się od przykrej rzeczywistości, Paul decyduje się zażyć po raz pierwszy będącej właśnie u szczytów popularności substancji psychoaktywnej znanej jako dietyloamid kwasu d-lizergowego, którą jednak dla uproszczenia i wygody swej oraz szanownego czytelnika nazywać będę po prostu LSD. Cóż więcej tu dodać? Paul wybiera się w swą dziewiczą wyprawę po odmiennych stanach świadomości. Przed nim naprawdę długa noc...
Dzieło Cormana to nie mniej, nie więcej, tylko próba w miarę wiernego zapisu wspomnianych wyżej stanów. "Oto twój mózg na narkotykach" - tak powinno brzmieć hasło reklamowe "Podróży", byłoby bowiem chyba najbardziej trafnym podsumowaniem zawartości tej pozycji. Wbrew jednak temu, co usiłują nam przekazać napisy na samym początku filmu, "The Trip" wcale nie stawia sobie za zadanie przestrzec przed zgubnymi skutkami używania psychodelików. "Trip" Petera Fondy po spożyciu halucynogennej pigułki z zasobów Dennisa Hoppera posiada oczywiście swe gorsze, mniej przyjemne fazy, ale ogólnie rzec biorąc, jazda, której my, jako widzowie, jesteśmy świadkami, należy do zdecydowanie rozrywkowych. Zapewniam, że w trakcie stosunkowo krótkiego seansu nie raz można wybuchnąć śmiechem, a satysfakcja po obejrzeniu jest stuprocentowa. Rzekłbym: pyszny substytut w postaci filmowej. Zwłaszcza dla tych, którzy podobnym do mego lata 60-te darzą sentymentem. Gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz