El Topo (1970)
dir. Alejandro Jodorowsky
Alejandro Jodorowsky.
Twórca niebanalny, prowokujący, budzący kontrowersje. Twórca
poszukujący. Twórca dla którego X muza jest tylko jednym z licznych
środków wyrazu. Jednocześnie jednak jego dorobek filmowy był dla mnie
zawsze najbardziej frapujący i pociągający. Wynikało to zapewne z faktu,
iż do momentu prezentacji dzieł zebranych tego reżysera na czwartym
Festiwalu Filmów Latynoamerykańskich w 2003 roku, ich dostępność w kraju
nad Wisłą była zerowa. A mnie wprost korciło, aby dobrać się do
twórczości tego pana. Każdą możliwą drogą. W ciągu czterech dni w
warszawskim kinie Muranów doszło do mojego pierwszego spotkania z
najważniejszymi obrazami Jodorowsky'ego. W programie znajdowały się projekcje "Fando i Lis", "El Topo", "Świętej góry" oraz "Świętej krwi"
- wszystko to, czego dusza pragnęła. Dziś kolekcja filmów chilijskiego
reżysera powszechnie dostępna jest już na DVD (zabrakło w niej jednakże
ostatniego z wymienionych powyżej tytułów) i chwała za to dzielnemu
dystrybutorowi. Jodorowsky
został należycie rozpropagowany, dzięki czemu teraz już także w zaciszu
domowym można cieszyć zmysły odrestaurowanymi, odświeżonymi kopiami
jego szalonych wizji. A pośród nich, kto wie, czy nie najwspanialszym
jego tworem - krwawym spaghetti-westernem "Kret"...
Ów tytuł skrywa narkotyczną, pełną mistycyzmu opowieść o bezimiennym rewolwerowcu, który podczas swej podróży przez bezkresną pustynię zatraca się i zaprzedaje w imię uczucia do kobiety. Na jej rzecz porzuca swego syna, a także sprzeniewierza się wyznawanym przez siebie wartościom, by wreszcie po latach odnaleźć szansę odkupienia pośród kalek i wyrzutków.
Jodorowsky snuje swoją mroczną, pełną gwałtu i przemocy balladę na wzór biblijnej przypowieści. Jest tu wina i odkupienie, jest pycha i próżność, które zwodzą prawego na złą drogę. Jest też podział na kolejne rozdziały, które w jawny sposób odwołują się do biblijnych ksiąg (Księga Rodzaju czy Księga Psalmów) - gra to z widzem czy też autentyczne religijne przeżycie? Ani to, ani to. A może raczej: po trosze jedno i drugie. Reżyser znany jest bowiem również jako niepokorny myśliciel, badacz zgłębiający naturę ludzkiej duchowości. Tej "uduchowionej" stronie jego dzieła bez przerwy przeciwstawiana jest ta druga - ostentacyjnie cielesna, w której królują obłęd i chaos wywołane przez ludzkie zwierzęta. "El Topo" bezustannie odrzuca i przyciąga, bez reszty porywa swą bogatą, pełną brutalnego piękna formą, każe się w sobie zatracić poprzez porzucenie zdroworozsądkowego myślenia i poddanie bez zastrzeżeń surrealistycznej wizji z piekła rodem.
Piękne są w "Krecie" zdjęcia, poddane cyfrowemu czyszczeniu kadry są jeszcze bardziej soczyste i, że tak to określę, wyborne. Cudownie nasycona jest tu posoka tryskająca przy każdym rewolwerowym strzale, piekące jest słońce nad pustynią, zachęcająca zieleń trawy. Dzięki temu można tym filmem cieszyć się niby jakimś okrutnym, a zarazem fascynującym freskiem. Freskiem skończenie surrealistycznym i konkretnie unurzanym w psychodelicznym stanie skupienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz