czwartek, 7 czerwca 2012

Tits, Gore, Hasselhoff... Repeat



Piranha 3DD (2012)
dir. John Gulager

Nienasycone, słodkie rybiątka o ostrych jak brzytwa ząbkach, którymi ogołocą cie do kości w ułamki sekund powracają na duży ekran. Tyle, że efekt nie jest już tak "słodki" jak uprzednio - kontynuacja horroru Alexandra Ajy sprzed dwóch lat to produkt zdecydowanie wtórny, nastawiony już li tylko na odcinanie kuponów od krwawego sukcesu w 3D. Ale po kolei...


Fabuła to w zasadzie powtórka schematu z części pierwszej: jest wodny lunapark i jego goście. Ci rekrutują się głównie spośród mało rozgarniętych, napalonych nastolatków i roznegliżowanych pań o dużych biustach. Szykuje się beztroska zabawa pod znakiem silikonu i niezobowiązującego seksu, która zostanie jednak brutalnie przerwana przez niespodziewanych (taa, jasne!) gości.

Jaki wstęp, takie rozwinięcie - dalej wszystko toczy się utartym torem. Są pierwsze ofiary, jest pani oceanolog, która stara się nie dopuścić do otwarcia parku rozrywki ze względu na zagrożenie, jest także jej chciwy ojczym, właściciel imprezowni, któremu symbol dolara przysłonił świat. Potem już tylko bryzgająca krew i sterczące sutki. Nie zrozumcie mnie źle, wszak tego typu atrakcje były największymi atutami pierwszej "Piranii". Tyle, że Aja z tych składników skomponował zabawę nieprzyzwoitą i nieprzyzwoitą, ale pełną werwy i humoru. Johnowi Gulagerowi pozostało już tylko małpowanie konceptów z filmu Francuza z okazjonalnymi wtrętami zaczerpniętymi z innych "klasyków" grindhouse'owej rozrywki.

Tak jak i w masakrze z 2010 roku, tak i tu postarano się o barwne epizody, będące ukłonami dla idoli z przeszłości. Już na wstępie mamy więc Gary'ego Buseya, którego żywot ekranowy, jak nietrudno przewidzieć, nie potrwa długo. Powraca także Christopher Lloyd w roli ekscentrycznego badacza podwodnej szarańczy, ale tym razem jego występ jest już w zasadzie bezcelowy - ot, pojawia się na kilka minut, ale jego postać nie służy już popchnięciu akcji naprzód, jest, bo tego oczekuje widownia. Bez dwóch zdań strzałem w dziesiątkę był za to pomysł na zaangażowanie w przedsięwzięcie Davida Hasselhoffa, który wcielając się w samego siebie, tj. przebrzmiałego, zadufanego w sobie gwiazdora, wykazał się sporą dozą autodystansu. Widać supermęski ratownik i wykonawca niezapomnianej przeróbki hitu "Hooked on a feelin'" zdał sobie sprawę, że jedynie posunięcie tego typu jest w stanie choćby na moment przedłużyć jego podupadłą karierę. A i kasa bez wątpienia się przyda. Gagi z jego udziałem nie zawsze są trafione, co nie zmienia faktu, że i tak jest to najciekawsza i najbarwniejsza postać tej odsłony cyklu (wygląda bowiem na to, że producenci myślą nad sequelem). Szkoda, że twórcy nie wpadli na więcej pomysłów tego rodzaju i zadowolili się odgrzewaniem sprawdzonych motywów.

"Pirania 3DD" to dzieło w sposób zamierzony złe, pozbawione dobrego smaku. Jednak, jak widać na jego przykładzie, campem i bezguściem też trzeba umieć się posługiwać. Reżyserowi trylogii "Krwawej uczty" zabrakło wyczucia i poza kilkoma bardziej "pikantnymi" scenkami, zaserwował widowni produkt przewidywalny i budzący raczej letnie odczucia. Tym razem nie miałem poczucia, że ktoś tu przekracza granicę, przegina przysłowiową "pałę". Grzeczne, pławiące się w konformistycznym dobrobycie piranie? Tego jeszcze nie było. Ale też raczej nikt na coś takiego nie czekał.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz