środa, 20 czerwca 2012

No Future?




The Filth and the Fury (2000)
dir. Julien Temple


W 1980 roku światło dzienne ujrzał fabularyzowany dokument (popularne ostatnimi czasy określenie mockumentary pasuje tu jak ulał) Juliena Temple o wiele mówiącym tytule "Great rock 'n' roll swindle". Historia najsławniejszego zespołu punkrockowego Sex Pistols przedstawiona została w nim z punktu widzenia ich menadżera, Malcolma McLarena. Przy wsparciu reżysera przekonywał on usilnie, że cały szum medialny, jaki wybuchł wokół Pistolsów i całego ruchu punkowego, był owocem jego niezwykłych umiejętności kreowania atmosfery skandalu. Sami członkowie grupy przedstawieni zostali jako zgraja bezmyślnych prymitywów, pozbawionych ogłady obwiesi, którym w głowie była tylko rozróba. Zapewne coś na rzeczy jest - wystarczy przez moment zastanowić się nad sensem terminu "anarchia", by wiedzieć, o co chłopakom chodziło. Niemniej jest to jedynie daleko posunięte uproszczenie, o czym świadczyć już może fakt, że udziału w projekcie Mclarena i Temple'a kategorycznie odmówił Johnny Rotten. Po latach twórca tamtego przedsięwzięcia zrehabilitował się względem niegdysiejszych buntowników kręcąc "Wściekłość i brud" - tym razem znacznie bardziej już obiektywną i rzetelniejszą wersję losów jednej z najważniejszych kapel w historii muzyki rockowej.

Tym razem na ekranie zabrakło właśnie McLarena, za to głos ochoczo zabierają pozostali przy życiu członkowie ekipy. Burza już dawno ucichła, ale wciąż daje się odczuć pewne resentymenty i żale. Nie jest wszak tajemnicą, że Paul Cook i Steve Jones zawsze stali po przeciwnej stronie "barykady" niż Rotten i Sid Vicious (zresztą to właśnie ci dwaj pierwsi wymienieni nie mieli oporów przed wystąpieniem w "Rock 'n' roll swindle"). Padają tu jednak znaczące słowa skruchy, odnoszące się przede wszystkim do ostatniego okresu działalności zespołu, kiedy był on już w zaawansowanej rozsypce. Znajdzie się też miejsce na kilka archiwalnych "występów" Sida, przy czym potrafią one być autentycznie przejmujące w swej brutalnej szczerości. Zwłaszcza wtedy, gdy całkiem poważnie wypowiada się on o swoim heroinowym nałogu i kiedy wygłasza prorocze słowa o pragnieniu "zejścia" z tego padołu.

Jest więc film Temple'a takim małym (ale zarazem bogatym w treści) kompendium wiedzy na temat Pistolsów, które chowa w zanadrzu wiele ciekawego również nie tylko dla tych, którzy są kompletnymi laikami w temacie. Niedowiarkom i ignorantom zaś pokazuje, na czym tak naprawdę polegał fenomen Brytyjczyków. Skąd ich popularność, dlaczego uważani są po dziś dzień za pionierów nurtu i dlaczego wciąż zajmują w nim centralne miejsce. Dla mnie odpowiedź zawsze była prosta: Sex Pistols to kwintesencja punkrocka, to właśnie rzeczona wściekłość i niesymulowany brud, to negacja wszystkiego na granicy nihilizmu, to energia połączona z kompletną nieznajomością techniki (to akurat w odniesieniu do samej strony muzycznej). W przeciwieństwie do późniejszych naśladowców, nie odczuwali potrzeby rozwijania się, stawiając wyżej autodestrukcję, nie byli też w żaden sposób nacechowani politycznie. Po prostu mieli wszystko głęboko w d... Wobec takiej postawy wszyscy epigoni pokroju The Clash, The Stranglers (którzy zresztą chętnie samozwańczo sami przypinają sobie łatkę tych "pierwszych") czy Dead Kennedy's zwyczajnie bledną. I teraz powiedzcie mi: czy tego rodzaju formacja miała jakąkolwiek "przyszłość"? Ktoś kiedyś powiedział, że bycie w dzisiejszych czasach (czytaj: latach 90-ych) kimś takim jak Marilyn Manson to pestka wobec szoku, jaki wywoływał Presley czterdzieści lat wcześniej. Podobną tezę można by ukuć w oparciu o działalność Rottena i spółki w odniesieniu do dzisiejszych gwiazdek budzących niesmak (wstaw Lady Gagę czy którąkolwiek niby-obrazoburczą postać). Tym, którzy jeszcze nie wiedzą dlaczego to twierdzenie jest w pełni uprawnione i na czym tak naprawdę polegała największa rewolta od czasów hipisowskich haseł miłości i pokoju, a wiedzieć by chcieli, gorąco polecam omówioną powyżej pozycję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz