niedziela, 17 czerwca 2012

Mommy, Can I Go Out And Kill Tonight?



Mother's Day (1980)
dir. Charles Kaufman


Założona w 1974 roku przez Lloyda Kaufmana i Michaela Herza wytwórnia Troma założenia miała proste: filmy produkować tanio i w ilościach hurtowych. Z początku specjalizowali się w komediach erotycznych, jednak rozgłos (i dozgonną wdzięczność miłośników kiczu) zyskali sobie, kiedy zdecydowali się postawić na horror. Dzieła ze stajni Tromy charakteryzowały się tandetnym, często na poły amatorskim wykonaniem, brakiem poszanowania dla zasad politycznej poprawności i wysokim stężeniem ekranowej tandety. Każdy fan tej legendarnej już instytucji jednym tchem wymieni najpopularniejsze tytuły pokroju "Toksycznego mściciela", "Class of Nuke'em High", Surfujący naziści muszą umrzeć" czy "Maniakalne pielęgniarki w poszukiwaniu ekstazy". Nazwy mówią same za siebie i, niezależnie od tego czy ktoś docenia tego typu radosną twórczość czy też darzy ją najwyższą pogardą, nie ulega wątpliwości, że Troma to "kult". Określenie dzisiaj notorycznie nadużywane, ale w tym przypadku jak najbardziej na miejscu.

W 1980 roku, jeszcze zanim nadeszły jej największe sukcesy (patrz powyżej), producencka spółka wypuściła na rynek własną próbkę kina spod znaku "rape & revenge". "Mother's day" to nakręcona za psie pieniądze wariacja wokół wątków żywcem podwędzonych z dwóch klasyków mijającej wówczas dekady, tj. "Ostatniego domu po lewej" i "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Mamy tutaj więc trzy Bogu ducha winne dziewczęta z wielkich miast, które po latach spotykają się, aby powspominać czasy college'u. Mamy też zwichrowaną rodzinkę psycholi, dowodzoną przez apodyktyczną mamuśkę. Familia "rednecków" na co dzień zajmuje się głównie oglądaniem telewizji i porywaniem bezbronnych turystów, których następnie dla rozrywki poddaje torturom i, koniec końców, oczywiście morduje...


Schemat sprawdzony, acz podany w całkiem zgrabnej formie. Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale jednocześnie ta chropowatość przydaje filmowi Charlesa Kaufmana jakże niezbędnego w takich przypadkach naturalnego "brudu". Sfilmowane to jak przeciętna produkcja porno z lat 70-ych, na podobnym poziomie też zagrane. Choć trzeba przyznać, że postacie odrażających tubylców są tu tyle groteskowo przerysowane, co sugestywne. Lubujący się w gwałtach synalkowie są równie nierealni jak postaci z kreskówek, ale potrafią też wywołać u widza ciarki.

Zabawa zacna, taka, którą docenią koneserzy starej dobrej eksploatacji (z pewnym przymrużeniem oka), choć muszę przyznać, że w środkowej partii tempo i napięcie nieco siadają. Na pożądany rozlew krwi trzeba będzie poczekać do finału, ale poświęcony czas zostaje należycie wynagrodzony. Z tym, że przestrzegam jeszcze raz: rozrywka jest zdecydowanie w złym guście i dosyć przy tym, zwłaszcza jak na swoje czasy, niegrzeczna. Na pewno zwyczajowa "Matka Polka" z takiego prezentu nie byłaby przesadnie uradowana.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz