środa, 4 kwietnia 2012

Piekło to inni




Cannibal Holocaust (1980)
dir. Ruggero Deodato



"Cannibal Holocaust" w reżyserii Ruggero Deodato to jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów w historii. Do dziś zakazany w wielu krajach, wciąż wzbudza oburzenie faktem, iż przedstawione w nim zabójstwa zwierząt miały miejsce naprawdę. Z tego tytułu reżyser po premierze został postawiony w stan oskarżenia. Istniało również podejrzenie, jakoby na planie mieli ginąć ludzie, jednak wątpliwości w tej kwestii udało się wkrótce rozwiać. Cały ten szum dopomógł jedynie w zdobyciu przez dzieło Włocha ogromnej popularności, przede wszystkim wśród miłośników kina gore, i zaowocował wieloma podobnymi filmami.


Akcja rozgrywa się tu na dwóch płaszczyznach. Najpierw poznajemy profesora Harolda Monroe (Robert Kerman), który wyrusza w głąb amazońskiej dżungli tropem zaginionej ekspedycji filmowców badających zwyczaje tamtejszych plemion kanibali. Okazuje się, że jedyne, co pozostało po badaczach, to nakręcone przez nich taśmy. Monroe powraca do cywilizacji z odzyskanym materiałem. To, co on zawiera, stanowi kluczową i najbardziej szokującą część historii...


Deodato już trzy lata wcześniej sięgnął po podobną tematykę w swym "Ultimo mondo cannibale". Tamten obraz wyraźnie jednak czerpał jeszcze z poetyki filmu przygodowego i był zaledwie wprawką do nurtu znanego jako "kino kanibalistyczne". Prawdziwy "boom" zaczął się wraz z "Cannibal Holocaust", który z lekką historyjką w stylu ostrzejszego Indiany Jonesa nie ma już praktycznie nic wspólnego. To kino ciężkie i nieprzyjemne w odbiorze, pozycja z gatunku tych, które jeszcze przez długi czas po obejrzeniu nie chcą wyjść z głowy. Decyduje o tym zarówno potężna dawka naturalistycznego okrucieństwa, które nijak nie zawiera w sobie walorów rozrywkowych, jak i przygnębiająca wymowa całości. Trudno bowiem nie zauważyć, że niesławne dokonanie włoskiego reżysera oprócz bulwersowania ma także inny cel. "Cannibal Holocaust" wstrząsa widzem, jednocześnie jasno sugerując, że nie jest to jedynie czcza prowokacja. W przeciwieństwie do większości przedstawicieli kanibalistycznego nurtu, prawdziwymi potworami nie są tu wcale krwiożercze dzikusy z zapomnianego zakątka Ziemi, ale przybywający do nich wraz ze swymi technicznymi zdobyczami "cywilizowani" ludzie. Przedstawione na ekranie bestialstwo rozpętuje się za ich inicjatywą i z ich przyczyny. Realizm uzyskany dzięki paradokumentalnemu stylowi i pełna powaga, z jaką rzecz została opowiedziana, potęgują siłę oddziaływania i czynią z filmu Deodato dzieło jedyne w swoim rodzaju. To atuty, których w moim mniemaniu brakuje choćby równie głośnemu, młodszemu o rok "Cannibal Ferox" Umberto Lenziego, który pytania natury etycznej zastępuje czysto campową rzeźnią ku uciesze mało wybrednej publiki.

Oczywiście pozostaje jeszcze trudna do rozstrzygnięcia kwestia "czystości" intencji reżysera. Mówiąc prościej: na ile jest to tylko szukanie taniej sensacji w duchu, który od zarania przyświecał produkcjom spod znaku kina eksploatacji, a na ile pałęta się tu gdzieś prawdziwa zaduma nad naturą człowieka. No i gdzie ma miejsce granica swobody artystycznej twórcy oraz używanych przez niego środków? Z pewnością dla przeciętnego odbiorcy trudno zaakceptować przemoc wobec zwierząt utrwaloną na celuloidzie. Ale czy pomimo wszystko cel nie został osiągnięty?

"Cannibal Holocaust" przygniata swym ciężarem, nie przynosi niezdrowej podniety, a psuje dobre samopoczucie odbiorcy, co sprawia, że zagląda on w bardziej mroczne rejony ludzkiej egzystencji zdominowane przez arogancję, konsumpcjonizm, zaspokajanie egoistycznych przyjemności. To nie film do obejrzenia z dziewczyną, która "boi się horrorów". To kopniak wymierzony w nadżartą bezmyślnością facjatę zadowolonego z siebie współczesnego lekkoducha - everymana. Nie podoba się? I dobrze. Bo wcale nie ma się podobać. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz